14-18.12.2016 r.
Calpe, jak się okazało, to całkiem spore miasto i znany kurort, a całe zamknięte i strzeżone osiedla to apartamentowce do wynajęcia lub sprzedaży, gdzie nikt o tej porze roku nie mieszka. Na ulicach można spotkać co najwyżej angielskich i niemieckich emerytów, którzy jako jedyni chyba przyjeżdżają tu zimą na odpoczynek. Uderzający ordnung na ulicach, eleganckie, nowe lub odnowione budynki to prawdziwy kontrast do greckich czy włoskich klimatów. Trudno powiedzieć, czy to się bardziej podoba… Rozbrajający bajzel i obdrapane elewacje w Grecji czy na Sycylii z praniem wiszącym na balkonach dają takie nienazwane poczucie luzu. Tutaj wyraźnie panuje dyscyplina 😉 . Ale ma to swoje zalety. Np. dokładnie rozpisane rozkłady jazdy na przystankach łącznie z mapą połączeń, oczywiście nie pomazane ani nie podarte 😉

14.12. – rano jeszcze szybka wyprawa po zakupy :).

Ale nie tak szybka, żeby nie odwiedzić ślicznych futrzaków, których całe stadko odkryliśmy wczoraj 🙂 .

Trudno się od nich oderwać… 🙂 .

W gąszczu apartamentowców jest i mały market 🙂 .

Z taką lodówką i pełnymi zbiornikami wody nawet na morzu można się poczuć niezależnym przez dłuższy czas 🙂 .

… no i z pełnym bakiem paliwa oczywiście 😉 .

14.12. , 12:38 – żegnamy się z Calpe i majestatyczną górą Ifach 🙂 .

To ostatni słoneczny dzień w Calpe, jutro dotrze tu sztormowy wiatr, przed którym uciekamy od Balearów 😛 .

Już podmuchy wiatru są wyraźnie silniejsze niż w wczoraj, szkoda tylko, że w dziób… 😛 .

Z prognozy wynika, że dziś i być może jutro czeka nas halsówka, ale potem wiatr ma się odwrócić – taka sytuacja 😉 .

Jakieś 10 Mil na południe od Calpe mijamy miasto Benidorm, które przegrało z Calpe w losowaniu, gdzie zatrzymamy się po Balearach 😉 .

14.12., 17:15 – te niewinne chmurki na wieczornym niebie wcale nie zapowiadają ładnej pogody… 😛 .

15.12., 9:30 – nad ranem, po przepłynięciu 94 Mil, wiatr ucichł całkowicie i zdecydowaliśmy zatrzymać się w Zatoce Tunez, przy Cabo Palos – licząc na poprawę warunków… 😛 .

Miasteczko La Manga przy Capo Palos wyglądało na opuszczone – kolejny na tym wybrzeżu wakacyjny azyl zapomniany na zimę… :P.

Przepiękna latarnia na Cabo Palos 🙂 .

15.12., 12:30 – prognoza, że wiatr miał się pojawić koło południa, nawet się sprawdziła – pojawił się, choć niestety przywlókł ze sobą koszmarne kłęby chmur…

Ruszyliśmy z pierwszymi powiewami wiatru, a kilka Mil dalej za rufą Balaou pojawiła się tęcza – czyli tam, gdzie staliśmy przez kilka godzin lał już deszcz… 😛 .

15.12., 17:43 – Kilka godzin po odpłynięciu od Cabo Palos trzeba było się pożegnać ze słońcem… Ciężkie chmurska zapowiadały, że chyba na dłużej niż noc…

16.12., 8:13 – Noc była męcząca, z odkręcającym w różne kierunki wiatrem, a na koniec znów jazda na silniku… W tej sytuacji nie było sensu walczyć, znów postanowiliśmy poczekać na wiatr. Tym razem prognoza obiecywała, że popołudniu powieje z rufy 🙂 .

Dramatyczny wschód słońca zapowiadał raczej gwałtowną pogodę… Ale przecież wciąż mamy świadomość, że ta pogoda idzie z Balearów w naszą stronę i od tygodnia siedzi nam właściwie na rufie…

Kotwicowisko przy przemysłowym miasteczku Carboneras nie było najbardziej urokliwe, ale za to przydatne 🙂 Można było przynajmniej odespać trochę tę niełatwą noc 🙂 .

Drugi kraniec Carboneras wyglądał o wiele sympatyczniej, nawet pod ciemnymi chmurami 🙂 .

Ruszyliśmy z Carboneras o 16:30, jak tylko kręcąca się elektrownia wiatrowa dała sygnał, że jest już wiatr… który znów przygonił źle wróżące, czarne chmury… 😛 .

Tym razem się nie udało… dopadł nas deszcz, choć wciąż płynęliśmy na skraju niebieskiego nieba i zasnutego czarnymi chmurami…

Może 3 Mile od Carboneras za rufą pojawiła się podwójna tęcza na grafitowym tle nieba. Podczas, gdy nam spadało na głowy kilka kropel deszczu, tam musiało naprawdę mocno przylać… 😛 .

Rzadko można zobaczyć tak intensywnie kolorową tęczę… 🙂 Na wodzie widać też wyraźnie granicę silniejszego wiatru…

17.12., 8:32 – Nad ranem na prawej burcie pojawił się nieprawdopodobny obrazek – zaśnieżone szczyty gór na południowym wybrzeżu Hiszpanii 😛 .

Te zaśnieżone szczyty to Pasmo Sierra La Contraviesa 🙂 .

Wiatr faktycznie się odwrócił i coraz mocniej duł od strony rufy – całe szczęście, bo z takiego kierunku nie odczuwa się go tak mocno, a jednocześnie naprawdę szybko płynie 🙂 .

Z południa i ze wschodu szły na nas takie chmurki … 😛 .

Atmosferę rozluźniły trochę te śliczne zwierzaki, które za nic miały rozszalałe morze i ochoczo skakały przed dziobem Balaou 🙂 .

Stadko delfinów było wyjątkowo liczne, właściwie otoczyły jacht 🙂 .

W tym momencie wszystkie żagle są zrzucone, a i tak płyniemy 6-6,8 węzłów 😛 .

Tu tylko na do połowy zrefowanym solencie suniemy po 4-5-metrowych falach w górę i w dół z prędkością 8-9,1 węzła pchani 38-40-węzłowym wiatrem 😛 .

Dopiero teraz, na 53 Mile przed Gibraltarem, widać na jednym ekranie drogę, która nam pozostała do przepłynięcia i przy okazji rój statków handlowych, z którymi trzeba będzie się mijać 😉 A my to kropka w centrum tarczy (ze środka do ostatniego kręgu jest 25 Mil)

Godzinę później statki, które mieliśmy mijać, zaczęły dziwnie się zachowywać… wyglądało, że mają rzucone kotwice i dryfują z wiatrem z prędkością ok.2 węzłów…
Wtedy jeszcze podejrzewaliśmy, ze może czekają na wejście do pobliskiego portu w Maladze… Jednak niedługo potem stacja brzegowa nadała komunikat przez radio, żeby wszystkie statki stojące na kotwicach w pobliżu Gibraltaru i sąsiednich zatokach miały włączone silniki, a załogi były w gotowości. Zapowiadano wiatr 45 węzłów, a w szkwałach znacznie więcej… Wtedy stało się jasne, że te dziwnie zachowujące się statki przygotowały się na uderzenie sztormu… 😛 Płynęliśmy tu mając inną prognozę, że im bliżej Gibraltaru tym wiatr miał cichnąć aż do 12-15 węzłów… Zrezygnowaliśmy nawet z postoju po drodze, żeby wykorzystać dobry wiatr i dolecieć do celu zanim zgaśnie… A tymczasem nie dość, że nie zgasł, to jeszcze się rozkręca… Sztorm, który od Balearów deptał nam po piętach, dopadł nas na 1,5 godziny przed wejściem do portu w Zatoce Gibraltaru, a przecież miał tu nie dosięgać… 😛 Nie mamy żadnej fotki z tego armagedonu, bo nikt nie miał na to głowy… Ciemności, wichura i zacinająca ulewa deszczu i gradu… trudno było otworzyć oczy, by patrzeć, gdzie się płynie… A trzeba było patrzeć i szukać przejścia w tym gąszczu niezliczonych statków stojących na kotwicach, gdzie tylko się dało. O 4:00 rzuciliśmy kotwicę (co w takim wietrze też się okazuje wyzwaniem 😛 ) za falochronem mariny La Linea, bo o podchodzeniu do kei, to nawet nie było mowy. Z duszą na ramieniu, czy kotwica nas utrzyma, i włączonym alarmem kotwicznym, czekaliśmy do wschodu słońca licząc, że ucichnie choć trochę i będzie można bezpiecznie wejść do mariny. Niestety tak się nie stało, nadal duł wiatr 30-35 węzłów i wiadomo było, że cały ten dzień spędzimy na kotwicy. Zmieniliśmy tylko miejsce na kotwicowisku, bo jak się okazało, podczas wczorajszej nawałnicy stanęliśmy razem z jakimś katamaranem w niedozwolonej strefie… 😛

18.12., 15:58 – Kotwicowisko przy marinie La Linea było jedyną i nawet całkiem dobrą alternatywą w czasie silnego wiatru. Prognoza obiecuje, że jutro ma być znacznie ciszej i wtedy spokojnie da się zacumować w marinie. Nie wiemy tylko, na ile możemy tej prognozie ufać po ostatnim wpuszczeniu w maliny 😛 .
Leave a Reply